Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mam od naocznego świadka, poczęła się ona od użaleń, od uścisków, od serdeczności największych, starzec który sądził że jego nieszczęście przywabiło szwagra, rozpłakał się z rozczulenia.
Jeszcze te łzy nie oschły, gdy gość powstał i odezwał się że miał maleńki interesik.
— Cóż to tam takiego? spytał podstoli obojętnie, sądząc że wzywają go znowu aby przewodniczył...
— Chciałem spytać pana podstolego, rzekł naiwnie hrabia, czy nie masz jakiego dowodu w swoim archiwum, że posag mojej żonie został wypłacony.
Stary w początku nie zrozumiał.
— Jakto? rzekł, alboż jest kwestja o to?
— Tak dalece kwestja, odparł hrabia, że ja pewien jestem że nie odebrałem go.
Podstoli osłupiał: w istocie posag ten zaraz po ślubie w gotówce oddany został, ale pokwitowanie z niego odłożono; intercyza zaś świadczyła że tyle a tyle było naznaczono... a nic nie dowodziło iż tę kwotę oddano.
— Mój Janie! rzekł podstoli, wszakci to całemu światu wiadomo, że dwakroć wzięliście gotowizną pod poduszkę.
— I ja temu nie przeczę, odparł hrabia, ale to był dar rodziców, nie posag. Gdyby to była suma posagowa, żona moja byłaby z niej kwitowała w mojej asystencji, a jabym był ewinkował na majątku.
Podstoli słowa nie rzekł, wejrzeniem wzgardy tylko pożegnał przybysza i odszedł.
— To być nie może! krzyknął pan Bal.
— Ja tę historją już słyszałem, poparł Stanisław... i mogę ręczyć że tak było.