Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Maleńki organ wygląda na chórze ze swemi aniołkami trochę roztrzepiotanemi, którym czas skrzydła połamał. Niżej te stosy desek, te piramidy czarne, to przybór pogrzebowy, który tylu już trumnom towarzyszył, tyle ich jeszcze dźwignie. Każda kropla wosku co na nim stężała, wygląda mi jak łza ludzka... Dwie myszki uwijają się wesoło po katafalku jak w domu.
Na cmentarzu już się lud gromadzić poczyna, obsiada do koła kościołek, czekając mszy i po cichu wiodąc rozmowę. Dzionek jakby umyślnie trochę przyniósł ciepła i jesienne słoneczko przygrzało na pożegnanie. Nie jeden z tych co tam wesoło gwarzą, już go na wiosnę nie zobaczy.
Powoli jednak kościołek napełniać się zaczyna, wchodzą pobożniejsi, zajmują miejsca zwykłe, w ławkach, na katafalku, pod konfesjonałem, przy ścianach i stacjach.
Dzwony zaczynają się rozlegać, jeden, dwa, trzy, uderzyły wszystkie razem, rzekłbyś że śpiewają ochotnie chwałę Bożą nim ją ksiądz z ludem u ołtarza zanuci. Ustały chwilę i rozkołysały się znowu, aż nareszcie widać po drogach wiodących do miasteczka tumany pyłu, powozy i bryczki.
Pierwsi państwo Hurkotowie stają przed bramą, obejrzeli się że jeszcze powozu nie ma żadnego i jegomość ścisnął żonę za rękę. — Do pierwszej ławki! do pierwszej ławki! żywo! chwała Bogu nie uprzedzili nas. Z podsędkiem oprócz żony przybyły dwie córki, starsza wysmukła panienka, ale bardzo nieładna, i młodsza, z której pucułowatej twarzyczki nic jeszcze wróżyć nie można. Powóz usunął się na bok, a państwo zajęli szczęśliwie całą pierwszą ławkę po prawej ręce i tak się rozsiedli, że więcej się już tam nikt nie zmieści.