Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krużka, to perła żydów, to najmędrszy na okolicę... i trzeba dodać, że choć żyd, ale doprawdy bardzo poczciwy! Handlował dawniej drzewem i smołą, cofnął się potem coś straciwszy, ale jeszcze bardzo bogaty. Mógłby mieszkać w miasteczku, ale że jego familja już od trzechset lat w tej karczmie żyje, przywiązał się do kąta... Nikt lepiej prócz swoich panu nie usłuży jak on! On tu okolicą trzęsie, co zechce to zrobi...
— No! to widzę drugi Supełek.
— Gorzej panie! bo rządca się go nawet boi trochę; byli z sobą na bakier, teraz na polityce... jeden na drugiego przez szpary patrzał.
— Cha! cha! rozśmiał się pan Bal, widzę i tu są intrygi!
Tymczasem wyjechali z wioski, która się dosyć długo ciągnęła, pokazało się znowu żółtawe pólko, obwiedzione lasami i zaraz za mostkiem przez rzeczkę rzuconym, na któren ledwie się do góry windując wydobyła bryczka, tak że kupiec oburącz trzymać się musiał by nie zlecić, co go bawiło niezmiernie, wjechali w piasek i lasek.
Najprzód krzaczki, potem młoda sośninka, potem gęszcze, szeroka droga zwęża się, kręci, zapada w doły, zrywa na wzgórki wydmiaste, gdzieś niegdzieś krzyżyk wywrócony, mogiła chwastem pokryta, poprzeczna ścieżka... jadą i jadą w zielonych ścianach.
— Ot! to moje panowanie — odezwał się leśniczy — jest tego panie, tych lasów milami...
— I piękne lasy? spytał Bal.
— Było to kiedyś! westchnął Krużka, ale teraz żal się Boże! o masztach tylko ludzie mówią jak o żelaznym wilku, belki lat piętnaście jak już wyrobić tru-