Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale że to człek niezmiernie drażliwy na opinją i nie chce nawet dać pozoru na siebie, że korzysta z tej okoliczności, ani mu można o tem wspomnieć, ani dać do zrozumienia... porękawiczne na moje ręce weźmie po cichu.
To mówiąc Zrębski, mimowolnie się pod wąsem oblizał.
— Och! westchnął ciągnąc dalej, co do mnie nic nie chcę i nie wezmę, szczęśliwy i nagrodzony tem, że panu służyć mogę, a zgorszony tą chciwością!
— Co chcesz Zrębsiu, odezwał się kupiec, tańcując z nogi na nogę, nie wszyscy są tak uczciwi i delikatni jak ty.
— To też ja biedę klepię, a ci na srebrze jedzą i karetami jeżdżą! z uczuciem doskonale odegranem gorzkiego wyrzutu Opatrzności dodał stary. Ha! wolę już swoję biedę poczciwą!
— Notatkę o majątku masz?
— Nie mam żadnej; pójdziemy o trzeciej po południu do hrabiego, gdzie na nas czekają i tam się wszystko rozwiąże.
— Otóż sęk! zawołał kupiec, wyda się tajemnica! Muszę się do niego ubrać w nowy frak! w domu to zaraz postrzegą.
— Nie potrzeba! nie potrzeba! to interes, nie wizyta! rzekł Zrębski, byle frak, choć ten tabaczkowy, to dosyć.
— Ale zmiłuj się, toć hrabia! magnat! pomyśli że nie znamy świata... Ale ja po cichu się ubiorę tu w kątku, wdzieję płaszcz i niepostrzeżony się wyśliznę... ty Zrębsiu drzwi popilnujesz tylko, gdy się będę czupurzył.