Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wytargujemy je.
— Nie wezmę mniej pięciuset czerwonych złotych, przywiozę jej kolje i kolczyki, które tu upatrzyłem.
Hrabia myślał wcale o czem innem, bo potrzebniejsze były chustki od nosa, oddawna dziurawe choć haftowane... niżeli kolje i kolczyki.
— Na kogoż koszty prawne? spytał pan Joachim.
— O! na kupującego, w tem mam metodę niezmienną, stałą i od tego nie ustąpię... Ale cóż mam ofiarować?
— Pan hrabia się namyślisz, rzekł z przyciskiem Goral, ale jeszcze jest rzecz jedna.
— Cóż takiego? obawiając się już zapytał puszczając dym dla zapłonienia skwaszonej twarzy hrabia.
— Są koszty, których podać nie można. Rzecz to była trudna znaleźć takiego kupca jak Bal, łatwego, bogatego i gotowego zawsze, musiałem użyć środków nadzwyczajnych.
— O! o o o! bąknął pan Sulimowski, coś mi pan o tem wspomniałeś. Istotnie! martwi mnie użycie takich środków.
— Ja się wzdrygam nad niemi, ale bez tego nic.
— Cóż to tam może kosztować? niby obojętnie rzekł hrabia.
— Około dziesięciu tysięcy.
— To grubo! bardzo grubo!
— Zapomniałem dodać, że to warunek sine quo non...
— Bardzo grubo, jeszcze raz powtórzył hrabia ciężko wzdychając... A panu dobrodziejowi...
— Niech pan sam osądzi; jeśli ktoś podrzędny bierze dziesięć, jeśli porękawiczne, prosty podarek tyleż ma wynosić, cóż powinno być mnie?