Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, dwadzieścia! wybąknął z niecierpliwością hrabia.
Pan Joachim nie rzekł ani słowa, dumnie podniósł głowę, zapiął surdut i wdział rękawiczki, ale milczenie jego i wejrzenie, a nawet pośpiech do wyjścia były złą wróżbą.
Hrabia był widocznie zniecierpliwiony, chodził po sali żywo: pan Joachim chciał go pożegnać, podali sobie ręce.
— Jeżeli się to wszystko dobrze i gładko bez szperań daremnych i tych nudnych formalności ukończy... bo mi o pośpiech chodzi, dodał Sulimowski, chętnie zaofiaruje panu kochanemu trzydzieści tysięcy... zdaje mi się...
— Postaramy się żeby to zrobić jak najspieszniej i najdogodniej, trochę rozjaśniając oblicze rzekł prawnik, z godnością pewną schylając głowę.
— Chodzi mi o pośpiech! bo zresztą, żywo zawołał Bracibor, jak najsumienniej, jak najskrupulatniej chcę kończyć! Nic dwuznacznego! nic przesadzonego! święta prawda. Majątek nie potrzebuje swatów, bo to jest coś nadzwyczajnego!
— Zrobimy to, zrobimy, rzekł adwokat, ale jeszcze słowo. Nie mógłbym prosić hrabiego, żebyś był o ile możności grzecznym i poufałym z Balem, a słówko jakie wtrącił mu o familji jego! Zrobi się gładki i łatwy! Może to źle tak na ludzką próżność rachować, ale któż bez niej! Człek najpoczciwszy zresztą!
— Cha! cha! rozśmiał się ruszając ramionami hrabia, o to najłatwiej, będzie kontent ze mnie, ręczę panu.