Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To już się ustnie nabywcy rozpowie, rzekł pan Joachim, a są jeszcze ciężary?
— Dług bankowy, rzekł hrabia, ale ten dług dobrodziejstwo największe, bo nabywcę upewni, że innych już być nie może.
— Ani procesy? — spytał pan Joachim.
Hrabia się obejrzał uważnie.
— Proces był, ale ukończony.
— Finalnie?
— Zdaje się; zresztą że to rzecz, o której wspominać nie warto.
— I ja tak myślę...
— A szacunek jaki położym?
— Prawdziwie, podnosząc głowę do góry i poglądając na sufit rzekł Sulimowski smutnie, gdybym serca się mojego pytał, nigdybym dosyć tego majątku oszacować nie potrafił... to złote jabłko! U nas ziemia widocznie idzie w górę! kredyt upada! potrzebujemy pewnej lokaty, wszyscy się chwytają ziemi.
— Więc pan hrabia powiada?
— A! kochany panie! ja jeszcze nic nie powiedziałem, smutnie odparł hrabia — pięćset sześdziesiąt i dwie dusze, cztery wioski licząc Nowiny! rzeka spławna! najmniej sześćkroć sto tysięcy!
— Sześćkroć! rzekł pan Joachim wstając z krzesła i poczynając się przechadzać. Panie hrabio! to Polesie jednakże!
Panu Goralowi chodziło o to, by Balowie nie krzyczeli nań bardzo za powrotem kiedyś, i choć doskonałą miał wymówkę w nieznajomości miejsca, chciał jednak o ile możności, żeby był i wilk syty i koza cała.
— Ale to jest Polesie wołyńskie, a raczej Wołyń —