Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zamilczeć?
— W istocie więcej jest glinki, odparł hrabia, szczera prawda, ja do zbytku już chcę być sumiennym.
— Pola ile?
— Zdaje mnie się, że w ogóle trzysta dziewięćdziesiąt morgów w każdą zmianę w trzech folwarkach.
— Tam łatwo wykarczować, połóżmy czterysta, to lepiej brzmi.
— W istocie są pustki nawet, wyjdzie na czterysta jestem pewny... śmiało napisać można liczbę okrągłą.
— Sianożęcie?
— Niewykoszone! O! co w tem, to majątek nie porównany! a cóż mówić o tych ługach nadrzecznych, z których i siano i zboże mieć można (jeżeli woda nie zaleje o świętym Janie, co rzadko), to są egipskiej żyzności doliny.
— Cóż więcej?
— A! zapomniałem o młynach! w Borowicy dwa, w Zakalu pływak jeden, trzy więc młyny, któremi właśnie chciałem się zająć, mogłoby dać intratę bajeczną! o! cały majątek drugi jest w tych młynach... Niczego tak nie żałuję jak tych młynów.
— W dobrym stanie?
— Tak! funkcjonują! pod nosem rzekł hrabia.
— Może jeszcze co dodamy?
— Dodaj pan, położenie nieocenione nad rzeką spławią, nad Horyniem, lasy przy nadziei, bo za lat kilkadziesiąt można będzie wziąć za nie sumy neapolitańskie... cóż jeszcze? handlową pozycją! Możność założenia binduhy, sperandę na szkle, którego by huta tu wygodnie stanąć mogła, wypęd smoły... Ale któż to wyliczy! hrabia westchnął.