Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zrazu piękna postać bladej nieznajomej przyłożyła się także do wzbudzenia zajęcia w Stanisławie, ale to pewne że patrzał długo, że nie postrzegł jak żona krawca zatrzasła drzwi za mężem, aż dwie w nich szyby pękły, i jak na pierwszem piętrze przeleciały dwa białe widma mimo okien i jak się klatka z kanarkiem spuściła z poddasza. Po godzinie przecie milczącego spoczynku w oknie, starzec wstał z pomocą swej opiekunki, podniósł się z ciężkością, a po chwili i okno się ostrożnie za niemi zamknęło i firanka biała na nie zapadła.
Stanisław przez dni kilka szczególniejszą zwracał uwagę na nowych mieszkańców małej owej izdebki, ale nie wiele z ich życia potrafił pochwycić. Chowało się ono przed oczyma ludzkiemi, jakby wejrzenia ich lękać miało powody. — Okno samo rzadko się już kiedy i na krótką odmykało chwilę, czasem podniosła nieco firanka, przemknęła piękna dziewicza postać, a starzec nie pokazał się więcej. Zobaczył tylko Stanisław przychodzącego kilkakroć doktora, który widocznie na trzecie piętro był wzywany. Był to jeden z tych lekarzy wysoko pojmujących powołanie swoje, którzy tylko do ubogich chodzą, sami ubóstwo przenosząc nad dostatki i o grosz się nie starają. Znał go młody człowiek dobrze, bo go wszyscy znali w Warszawie i korzystając z tej zręczności, postanowił zapytać o sąsiadów. Schwycił go więc w ulicy i nie obwijając wcale ciekawości swej, wprost zaczął:
— Powiedz mi doktorze, któż to jest ten staruszek przez ulicę, do którego od niejakiego czasu chodzisz?
Doktor się uśmiechnął smutno spoglądając na Stanisława. — Czy o starego się pytasz tylko? rzekł po-