Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wolnie zażywając tabaki.
— A o kogoż myślisz?
— O młodą może! figlarnie odparł konsyljarz.
— Alboż myślisz że ten stary, siwy staruszek zająć mnie nie mógł?
— Gdzieżeś go widział?
— W oknie. Któż to proszę cię? Wszystko powiada, że to jakaś smutna historja upadku...
— Na ten raz zgadłeś kawalerze... W istocie, znałem go w lepszym bycie. Był to człowiek bardzo nawet majętny, ale nieopatrzny! Stracili wszystko! Jeszczeć jemu nie długo się męczyć, ale wnuczce biednej, która nie ma na świecie tylko jakichś dumnych, im niechętnych krewnych, a i ci daleko...
— Więc to jego wnuczka?
— Panna Konstancja jest jego wnuczką...
— Któż on?
— Dawniej bardzo zamożny obywatel z Chełmskiego, piękne imię, starożytna familja... nieszczęściem prócz niego jednego, więcej tam dumy i chciwości w tym rodzie, niż czego innego. Jedli się wszyscy, procesowali i pojedli. Biedny podstoli stracił zbytkiem dobroci i zbiegiem okoliczności jeden z najżyzniejszych swych majątków hrubieszowskich. Teraz goni ostatkiem dostatku, nie wiem czy mu co pozostało prócz spraw. Biedny fantuje się już czekając wygrania procesu, któren wygranym być nie może.
To mówiąc doktor ciągle spoglądający na zegarek, bąkający po słówku dosyć niechętnie, ukłonił się Stanisławowi i odszedł, zostawując go zamyślonym i tęsknym. Mnóstwo rzeczy chciał się dowiedzieć od doktora, ale ten z natury był milczący i spełniał swe powoła-