Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej, a okna otwarte szeroko i krzątająca się w nich sługa właściciela domu dały my poznać, że już owa izdebka zajętą została. Dodajmy tu nawiasem, że rachunkowy ów posiadacz kamienicy miał osobliwsze szczęście, bo gdy u drugich tańsze i lepsze mieszkania stały po kilka miesięcy próżne, on nigdy nie tracił i dni kilku, choć cenić umiał dobrze to co najmował. Z niecierpliwością wyglądał Stanisław następującego poranku, ale nie rychło czegoś się potrafił dobadać. Okno mimo piękną porę było zamknięte, zapuszczone firankami i zielonym storem. Stróż domu powiedział, że wieczorem przyniesiono kogoś na noszach do kamienicy, a za chorym przyszła jakaś kobieta. Przez dni kilka Stanisław nic nie widział prócz zapuszczonej ciągle firanki, którą kilka razy ładna kobieca poprawiła rączka. Znudziła go w końcu ta uparta jednostajność i nie spoglądał już na trzecie piętro, gdy ranku jednego podniósł się stor, otworzyło okienko i śliczny w jego ramach ukazał obrazek. W dawnych flamandzkich często spotykamy podobne. Gerard Dow lubił okno, a wielu po nim naśladowało nienaśladowanego tego pracownika, co umiał pyły nawet powietrzne na płótno przenosić i nad jedną miotłą stojącą w kącie trawił całe miesiące, ale też miotle dał życie i nieśmiertelność.
Okno obwieszone było małym dywanikiem, leżała na nim poduszka, na niej sparty był blady, schorzały, ale prześlicznej twarzy smutnej staruszek sześćdziesiątletni może. Siwy włos jego jedwabna mała przykrywała czapeczka. Wychudłe białe ręce złożone jak do modlitwy leżały, tylko co przestawszy może liczyć różaniec. Obrócony był na ulicę i patrzał na nią z zajęciem tych, co nie biorąc udziału w ruchu i wirze ży-