Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmarzłej podłodze poddasza. Dla niego każdy ruch mieszkańców kamienicy miał znaczenie, bo ciągłe badanie nauczyło go czytać w każdym kroku tych co ją zajmowali. Często przez szyby okien migające postacie opowiadały mu strapienia wczorajsze, niespokój o jutro, cierpienie teraźniejszości. Nie wiele lubiąc świata, z usposobienia skłonny do rozmyślań i śledzenia człowieka raczej w objawach jego codziennych, niż w tem, co je już martwo odbija, to jest w książce, Stanisław godzinami całemi lubił tak, zdaleka, obcy życiu, daleki, wpatrywać się w jego dzieje.
Znał on już wszystkich co zajmowali rozmaite mieszkania w przyległym domu, i swary krawca z żoną na dole, i kwasy małżeńskie pierwszego piętra, obok hulanki ścianą tylko od nich przedzielonej a najczęściej doktorem się kończącej lub natrętnym wierzycielem, i skąpstwo drugiego piętra, i różne zajęcia lokatorów trzeciego, i historją kanarka, którego klatka często się spuszczała z okna poddasza. — Cieszył się czasem zgadując szczęśliwie z pewnych prognostyków co jutro nastąpić miało, i niewinną tą zabawą długie do przebycia rozrywał chwile.
Jednego dnia wywieszona maleńka tabliczka oznajmiła mu, że z trzeciego piętra wynieśli się dwaj młodzi ludzie, co tam maleńką zajmowali izdebkę z komórką wychodzącą na tyły. — Że ci panowie bardzo wesoło schodzili z wysokości, bo jeden z nich dziedziczył podobno, a drugi los jego jako Achates miał dzielić, nie martwił się oddaleniem ich Stanisław, i owszem wywieszona tabliczka, zwiastująca mu nowy przedmiot do postrzegania, ucieszyła go nawet. Zdziwił się wieczorem bardzo, gdy powracając do siebie nie zobaczył