Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego człowieka, który w jej oczach potężnie zolbrzymiał...
Wstała jakby pijana natłokiem myśli i uciekła do swojego pokoiku zawstydzona, upokorzona, prawie płacząca. Dziecię w niej ustępowało niewieście. Była to chwila stanowcza. Długo, smutnie myślała, bolała, nazajutrz wyszła czegoś bledsza i smutniejsza niż zazwyczaj. Ale że często zdarzało się Elizie wdzięcznie i miluchno kaprysić, nikt na to nie zważał. Powoli wrażenie pierwsze, silne, zatarło się nieco, została z niego wyczerpnięta nauka, a trochę wesołości powróciło.
Jan przyjechał i nie znalazł jej zmienionej, bo Liza pomiarkowała, że nagłe przeistoczenie byłoby ją wydało. Przestała jednak prześladować młodego człowieka, bo się przelękła, poznawszy je bliżej, uczuć, z których sobie robiła igraszkę. Była dumną, ale zmięszaną i niespokojną swojem zwycięztwem. Jan postrzegł tylko zmianę jakąś w postępowaniu Elizy, ucieszył się z niej, nie wiedział czemu przypisać i odetchnął:
— Przekonałem się, rzekł sobie, że ta zalotność do niczego jej nie doprowadzi; chwała Bogu! obawiałem się tego.