Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potrzeba było niezmiernych wysiłków umysłu, aby powoływanie urzędnika do pisania testamentu czymś upozorować i Jejmości się nie dać domyśleć, o co w istocie chodziło.
Woził papiery ks. Zatoka, oddawał je w sekrecie stary Pius, przyjmowano sądowe figury niby dla jakiejś sprawy o granicę.
Chorąży tak wszystko urządzał bacznie, iż o najmniejszym szczególe nie zapominał.
— Jak mi się zemrze — mówił — wy tu wszyscy głowy potracicie. Pójdzie wszystko na hałaj na bałej, urwij, podaj, skorzystają z tego hultaje, szkody narobią!
Więc i trumna w śpichrzu była do miary zrobiona, sucha, i światło w skrzynce zawczasu kupione, do którego, aby się nie dobrały szczury, Chorąży okucie kazał dać mocne i postawić w miejscu bezpiecznym.
Ks. Zatoka miał informację co do pogrzebu, który skromnie chciał odbyć kazać Chorąży, bez sbytku. Pius wiedział, gdzie i jak, z jakim przyrządem zastawić chleb żałobny.
Rozumie się, że w testamencie nikt zapomniany nie byłż nawet Madzia i Zonia. O tej, że mało było wiadomości, bo rozpowiadania o jej losach nawet przed siostrą pan Ewaryst unikał, Chorąży jej czyniąc zapis dodał warunek, aby sumy kapitalnej nie miała prawa podnosić, aż za mąż wyszedłszy.
Gdy wszystkie te formalności po cichu dopełnione zostały, stary pan znacznie się uspokoił i jakby dni ostatek sobie i swoim chciał rozweselić, okazywał ciągle myśl dobrą, a żarty się go trzymały, iż jejmość się wydziwić temu nie mogła.
Ze szczególną czułością powitał Chorąży syna, bo miał ciągle jakieś złe przeczucia, że go już nie zobaczy, a chciał z nim, jako z mężczyzną, pomówić sam na sam o przyszłości, o różnych rzeczach, których pisać i opisywać nie wypadało.
Z równą niecierpliwością czekała na syna matka, bo wierzyła w to, że jego przybycie ojca orzeźwiż a Madzia wyglądała jak brata, spodziewając się, iż z niego przecie coś więcej dobędzie o tej siostrze, o której tak wiedziała mało, że się najgorszych domyślała rzeczy.
Przybywającego Ewarysta znalazła rodzina zmężniałym, ale matka utrzymywała, że wychudł i zmizerniał, że twraz miał jakąś smutną, i po staropolsku chciała tym naukom koniec położyć, a syna wziąć na wieś, folwark mu jeden wypuścić, bodaj już ożenić.
Chorąży na to głową kiwał, nie mogąc powiedzieć co myślał, a w duchu mówił: po co jeden folwark wypuszczać, kiedy rychło wszystko mu spadnie na głowę. Miał to starych, pobożnych ludzi jasnowidzenia końca swojego, które dane jest tylko wybranym.
W czasie Świąt gości ciągle było dosyć, zajęcia wiele, a do poufnych cichych rozmów mało zręczności.