Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że się ona skończy zgodą. Mrugał jednym okiem, śmiał się i Anuszce szeptał. — A no jeszcze i chrzciny mogą z tego być!
Stara go uderzała po ramieniu nie chcąc słuchać.
Tymczasem przyjaciele Mistrza nie wiedzieli nic, prócz że zaszła w nim niepojęta, niewytłumaczona zmiana.
Nie poznawono tego apostoła gorliwego, teraz pogrążonego w milczeniu, posępnego, zobojętniałego na wszystko.
Stopniami przestał bywać u pani Heliodory, a nawet u siebie przyjmować. Nie zastawano go prawie nigdy w domu wieczorami, a Wańka, choć z miny mu znać było, że coś wiedział, zaklinał się, że o niczym wcale nie wie i nie zna...
Metamorfoza ta ogromne uczyniła wrażenie na adeptach Mistrza, szukano jej przyczyn nadaremnie, a tymczasem grono, któremu przewodniczył, zaczęło się zwolna rozpierzchać.
Nikt nie mógł go zastąpić. Pragnącym wiedzy i jakiegoś postępu, który lepiej nazwać było potrzeba poskokiem, potrzebującym wodza do walki z ciemnotą i barbarzyństwem, jak się wyrażali, jakby z nieba spadł naówczas przybywający się tu doktoryzować, uczeń uniwersytetu w Bonn, niejaki Euzebiusz Komnacki, który już stopień magistra filozofii w Niemczech był uzyskał.
Rodem z okolic Kijowa, pan Euzebiusz znany tu był w młodości, a sława nadzwyczajnej nauki wyprzedziła go do Kijowa. Młodzież wyobrażała sobie naturalnie, iż przyniesie jej z sobą, światło najczystsze, u zachodniego zaczerpnięte ogniska, najświeższe wypadki nauki, badań, filozofii i teorii społecznych.
Jewłaszewskiego, już zobojętniałego, wieść o tym przybywającym współzawodniku dotknęła dosyć żywo... Podrażniona miłość własna nie dała mu cofnąć się z placu boju bez okazania się na nim przynajmniej.
Mówiliśmy, jak był zawsze ostrożnym w wypowiadaniu cząstkowym teorii swoich i pomysłów; choć go nauka istotna trwożyła trochę i próba jaką miał przebyć miłą nie była, musiał, dla czci swej, spojrzeć w oczy p. Euzebiuszowi. Zapowiedziano mu już zawczasu nie tylko jego przybycie, ale niezmierną chęć poznania tego luminarza, jakim głoszono Jewłaszewskiego.
— A! zobaczymy, zobaczymy, co to nam tu ten młokos przywiezie osobliwego z zagranic — odzywał się z zawczesnym przekąsem, bardzo rad będę ujrzeć, posłyszeć, uczyć się...
Z udaną pokorą wyczekiwał na gościa. Unikać go, uciekać od niego, byłoby uznać się bez walki zwyciężonym.
Zawczasu zdania były podzielone, jedni utrzymywali, że Mistrz wyjdzie zwycięsko, drudzy objawili pewną milczącą dwuznaczną obawę. Niektórzy zapowiadali nieprawdopodobną rzecz w młodzieńcu wprost przybywającym z zachodu — zacofanie.

— Nie potrzeba mówić sobie — dodawał Mistrz — że Mistrz wyjdzie zwycięsko, drudzy objawili pewną[1] Niemcy miewają bziki,

  1. Usterka w druku; uzupełniono na podstawie: Powieści społeczne Józef Ignacy Kraszewski, Wydawnictwo S. Lewenthala, Warszawa 1908.