Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W maleńkiej uliczce, w sąsiedztwie zdobytego cmentarza Pere la Chaise, odgrywał się dramat, jakich ten dzień liczył tysiące. Kupka komunardów broniła się wściekłemu napadowi wersalczyków, podnosząc jeszcze nad głowami poszarpaną, zbłoconą, zszarzaną jak łachman czerwoną chorągiew!
Przyparci do muru komunardzi, wystrzeliwszy ładunki ostatnie, strzaskawszy kolby na głowach napastników, stanęli bezbronni, czekając śmierci.
Na czele ich, w podartym mundurze jakimś, z twarzą zaognioną, z włosami rozczochranymi, z pianą na ustach, ze zgrzytem zębów, wykrzykując: niech żyje komuna! — stał człowiek lat średnich, niepomny już, że śmierć była przed nim.
Oczy krwawe zdawały się wyskakiwać z powiek, twarz powalana prochem, ręce pomazane krwią, odzież poszarpana od kul i cięć świadczyły, że walczył już od dawna.
Gdy reszta towarzyszów jego próbowała przed naciskającym batalionem wersalczyków ocalić się, drapiąc się na mur, do którego była przypartą, on jeden stawił czoło kulom i bagnetom bezbronny nie myśląc o ratunku. Urągał śmierci, miał tę gorączkę boju, w której się zapomina o życiu, o sobie, staje się dzikim zwierzęciem.
Ze schrypłych piersi buchało tylko ciszej coraz: niech żyje komuna! na urągowisko żołnierzom, których bagnety do piersi jego wymierzone były...
Z drugiego rzędu nagle grad litościwych kul posypał się na niego, szaleniec podskoczył w górę, zakręcił się jakby śmiertelnym tańcem i miał paść na ziemię, oblany krwią z ran kilku, gdy bagnety wbiły się w piersi i boki i drgającego trupa zatrzymały w powietrzu.
Widać było strumień krwi, który z ostatnim wykrzykiem buchnął mu z ust i potoczył się na piersi obnażone. On i choroągiew padli razem na ziemię, a jeden z żołnierzy porwał zdarte znamię, poszarpał je w kawałki i wrzasnął:
— Precz z tym zbłoconym łachmanem!
W jednej chwili garstka komunardów zmieniła się w stos trupów. Z wściekłością od tych szaleńców niemniejszą wersalczycy dobijali bezbronnych. Co jeszcze stało przy murze, to rozmiażdżone kolbami runąć musiało na ziemię. Dopóki jęki i tchnienia słychać było zwycięzcy bili i dobijali, pastwiąc się nad trupami jeszcze. Szał mordu ich ogarniał, zdało się im za mało tych poległych, szukali oczyma ofiar nowych...
W oknie domostwa, którego żaluzje były pospuszczane, ukazała się głowa kobiety obwinięta chustą; żołnierz jeden na cel ją wziął ze śmiechem, świsnęła kula i trup zawisł głową i rękami z okna.
Śmiech się dał słyszeć w szeregach zwycięzców, pijani byli krwią obrońcy porządku.