Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Kto te dni grozy sądu Bożego przeżył w stolicy Francji i był świadkiem ostatniej walki zrozpaczonej i oszalałej komuny, z wojskiem, po części z niemieckiej już niewoli zbiegłym, mszczącym się na swoich za klęskę poniesioną od wroga, ten dni tych grozy i sądu nie zapomni póki żywota.
Paryż przypominał ogniem Bożym zniszczone grzeszne grody wschodu, wielki kataklizm dziejowy spadł nań jakby z niebios samych.
Komuna w konwulsyjnych, ostatnich drganiach wściekle się mściła za własne szały na wszystkim, co ją otaczało chciała, by z nią ginął świat, miasto, skarby, pamiątki, wszystko..
Paryż gorzał, na wieczornym niebie olbrzymią roztaczając łunę, płomienie i dymy buchały do góry, powietrze przejęte było zgorzeliną, smrodem petrolu, dymami prochu, wonią krwi, która rynsztokami płynęła i w kałużach ścinała się po ulicach...
Trupy zalegały podwórza, barykadowały przejścia, rzędami stały oparte o mury, kupami walały się po ogrodach.. Młodzież, starców, kobiety, dzieci, matki z niemowlętami u piersi widać było wśród tych stosów zwłok, nad którymi płakać nie było komu.
Na ostatni akt tej tragedii rozpoczętej orgiami regencji i rozpustą Ludwika XV, spadała zasłona ognista...
Paryża w Paryżu poznać nie było podobna, byłoż to owo miasto wesela i uciechy, co śmiać się umiało gilotynie Robespierra i wchodzącym wojskom koalicji na gruzy Cesarstwa? miasto, co wabiło świat ku sobie piosnką i rozkoszą?
Wyglądało jak gród zwyciężony i zdobyty, niestety, przez własne dzieci na własnych dzieciach, z przelewem krwi, w którym ni jedna, ni druga strona nie szczędziła ani kapłaństwa ni starości, ani niemowlęctwa ni słabości...
Prawda że w tym szale całego tłumu, niewiasty stawały się żołnierzami barbarzyńskimi, a dzieci hohaterami
Tego wi czora m asto było jak cmentarz i trupiarnia straszna, a na czole miało płomień pożaru...