Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyrwawszy się synowi, który za nią szedł schylony, staruszka otworzyła drzwi, drżąc i słaniając się, słudze kazała się do powozu prowadzić. Nie odwróciła się do Ewarysta, który rękami uciskając głowę, gdy ją zobaczył odjeżdżającą, wpadł nazad do mieszkania i nie widząc Zoni rzucił się w rozpaczy na krzesło.
W milczeniu zbliżyła się do niego, z pokorą.
— Ewaryście! przebaczenia! litości! męstwa — poczęła cicho.
Pierwsza najstraszniejsza walka zwycięsko przetrwana. Uspokój się, wszystko skończone. Utuliła dłońmi głowę jego.
Chorążyc siedział jak nieprzytomny, jęki bez słów ciężkie wyrywały mu się z piersi. Chciał gonić za matką, zrywał się i upadał nazad na siedzenie.
— Męstwa! powtarzała Zonia.
Lecz to męstwo, które mu natchnąć chciała, w niej samej się wyczerpało. Pobudzała je w sobie, a ręce się jej trzęsły i lice bladło trupio...
Ewaryst ochłonął wreszcie trochę, popatrzył na Zonię z wyrazem boleści łagodnym i wstał.
— Muszę jechać za matką — rzekł. — Nie obawiaj się. Wiem, co ci winienem i nie opuszczę...
Zaciągnąłem obowiązki, które spełnię, będziesz żoną moją. Przebłagam matkę.
Oczy Zoni zaświeciły krótko i łzą zaszły, potrząsła głową.
— Żoną! — rzekła — wolę być kochanką — to ofiara przynajmniej...
— Nie możemy się przecie naigrawać z praw boskich i ludzkich, przerwał Ewaryst — inaczej się to skończyć nie może i nie powinno.
Nie otrzymawszy na to odpowiedzi. Chorążyc przeszedł się po pokoju.
— Muszę jechać do matki — powtórzył — bądź spokojna.
— Jedź — krótko odparła Zonia — stanie się co przeznaczone.
Zlekka przycisnąwszy usta do jego czoła, odstąpiła od Ewarysta, jakby mu wolną chciała zostawić drogę.
— Będę czekała w trwodze twego powrotu — dodała — jedź — jam na łasce twej. Uczyń co ci się podoba...
— Zoniu! — zawoła Ewaryst, zwracając się do niej — ale już była wyszła i drzwi się zamknęły za nią.
Na górze oczekiwali ją świadkowie powołani, usiłując rozpoznać z twarzy, co przynosiła z sobą. Heliodora zbliżyła się, do niej, lecz głową tylko poruszyła znacząco, dając jej znać, że mówić nie ma o czem i nie może...
Sprawa nie była skończoną.
Podszedłszy ku środkowi pokoju, okiem potoczyła po gościach swoich.
— Przebaczycie mi — rzekła z przymuszonym szyderstwem — mieliście być świadkami dramatu, tymczasem artyści zawiedli...