Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był to wieczór wiosenny i co żyło korzystało z niego. Tłumy snuły się po ulicach, na które osowiałemi z bólu oczyma patrzała.
Nagle wzdrygnęła się i w pierwszej chwili chciała rzucić się nazad do bramy, gdy tuż o krok od niej stanęła Zonia, w ładnem bardzo ubraniu wiosennym, w kapelusiku pół męskim, który nosiła zawsze, z twarzą czerstwą i świeżą, z wesołymi oczyma i poznając siostrę, krzyknęła.
Madzi myśl przez głowę przebiegła, że może los szczęśliwy nadarzył to spotkanie, ażeby Chorążynie oszczędzić strapienia.
Pozostała więc, ostrem wejrzeniem mierząc Zonię. Ta przyszła ku niej niezmieszana wcale i położyła jej rękę na ramieniu.
— Madzia? a ty co tu robisz?
— Ja? — odpowiedziało dziewczę z oburzeniem w głosie — ja bym powinna cię pytać, niewdzięczna i niedobra Zoniu, co ty robisz? Coś zrobiła?
— Ja! — odparła Zonia, dumnie wykrzywiając usta, powiem ci co robię: kochamy się z Ewarystem, a żyjemy z nim jak mąż z żoną.
Jeśli myślisz, że przebywając tu, czy ty, czy ktokolwiek inny zerwiecie to małżeństwo serca i dusz, to się mylicie. Ewaryst nie da się oderwać ode mnie, a ja go nie puszczę...
— Takżeś już wstyd wszelki straciła! — krzyknęła Madzia!
— Wstyd? Nie rozumiem czego się mam wstydzić — zawołała Zonia — Wstydem byłoby oddać się nie kochając, ale my się kochamy!
Madzia zakryła oczy, Zoni się źrenice zaiskrzyły.
— O, ja wiem — ciągnęła dalej szydersko — ty byś chciała nas rozłączyć, bo ty sama się w nim kochasz, a pokorna, cnotliwa, pobożna wychowanka Chorążynej, spodziewasz się imienia małżonki. Wybijże to sobie z głowy.
Nie ma słów na odpowiedź Madzia, tylko wykrzyk zgrozy.
— Ja dawno znam, czuję tę twoją miłość dla niego — dodała Zonia — cóż z tego. On cię nie kochał i nie kocha! Poszukaj sobie innego...
— Zoniu, ty tracisz zmysły — przerwała wreszcie Madzia. — Bogiem się świadczę, nie myślałam, ani marzyłam o takim związku, nigdym się go nie czuła godną. Zlituj się nade mną, ja zniosę wszystko, ale nad matką nieszczęśliwą.
— A? czy i ta przyjechała! — zapytała żywo Zonia — aby mi zrobić scenę!
Madzia zamilkła.
— Bardzo dobrze — dokończyła Zonia — nie będę jej unikała, i owszem! Czekam! Staniemy z sobą oko w oko. Bądź pewna, że nie ucieknę, że się nie wstydzę, że nie uczynię nic, aby się pozbawić tak dramatycznego epizodu w życiu moim.
Madzia osłupiała.
— Zaklinam cię — zawołała odciągając ją na stronę — oszczędź