Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Droga pani moja — rzekła, nie szczędź mnie anielskiem sercem swojem. Ja wiem wszystko.. jam już z tą boleścią chodziła dawno... Pozwól mi odsługiwać sobie za zdradę niewdzięcznej tej...
Popłakały się tak obie. Wahała się Chorążyna czy ją ma zabrać z sobą, chcąc jej oszczędzić jeszcze wrażeń, lecz Madzia prawie się nie dała odpędzić.
Nazajutrz rano przybył ze mszą świętą powołany ks. Zatoka i znalazł staruszkę bladą, przygnębioną trochę, ale mężną i zrezygnowaną.
Po mszy zamknęła się z nim, chcąc mu zwierzyć s!ę ze swym nieszczęściem.
Po pierwszych słowach, nie dając się jej rozżalać, przyjaciel domu przerwał cicho. — Wiem ja już wszystko nie krwaw pani sobie serca; wiem, płaczę i modlę się.. Bóg da, że duszę uratujecie...
Chorążyna potrząsała głową.
— Co pocznę, nie wiem jeszcze sama — rzekła. — Uda mi się wyrwać z rąk tej nieszczęśliwej czy nie? Mamże naprawiając zgorszenie, namawiać go do ożenienia się z kobietą, która nigdy z godnością niewiasty, matki domu dostojeństwa nosić nie potrafi? Wedle prawa i sumienia winienby iść do ołtarza... a jaka przyszłość?
Ks Zatoka nic nie odpowiedział długo.
— Bóg natchnie — szepnął w końcu. — Lecz będziesz że pani mieć siły?
— Zaczerpnę je w miłości syna — rzekła z powagą Chorążyna. — Co później się ze mną stanie, Bóg jeden wie, lecz póki nie spełnię com obowiązana, dotrzymam siły wszystkie.
— Mój ojcze — dołożyła w końcu — nadzieja w Opatrzności, że syna uratuję. Nie będzie głuchym na głos matki, powróci mi do domu, ale, niestety, choć droższy mi będzie niż kiedy, nie ten to mój już dawny Ewarystek, który nigdy na sobie plamki nie miał... Zbrukali mi go źli ludzie, abyśmy pokorniejsi byli i cnotą się chlubić nie mogli.
Imię Pańskie niech będzie błogosławione, nawet gdy karze i smaga dzieci swoje.
Smutny to był wyjazd z domu, podróż męcząca, a przybycie do Kijowa nawet mężną Chorążynę tak ucisnęło, że Madzia musiała ją najprzód położyć w łóżko, gdyż trzęsła się jakby febry dostała.
Należało teraz obmyśleć środki, jakich miała użyć Chorążyna dla odzyskania syna. Nie była jeszcze pewną czy ma go wezwać do siebie, czy narażając się na nieuchronną i przykrą scenę z Zonią, o której zuchwalstwie wiedziała, wprost wnijść na górę w godzinie, gdy Ewaryst tam się znajdował.
Położywszy w łóżko biedną trzęsącą się staruszkę, Madzia z niepokojem, który jej usiedzieć nie dawał w pokoju, z głową rozpaloną znużeniem i płaczem, wybiegła przed bramę domu zajezdnego na Padole, w którym się zatrzymali.