Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niech jegomość pilnuje tylko, aby kto inny nie przywiózł wiadomości, bo z sąsiedztwa znajomi raz wraz jeżdżą do Kijowa, a żeby chcieli nie chcieli to się dowiedzą. W mieście o tem bębnią.
Gdy w Zamiłowie ochraniano tak nieszczęśliwą matkę, aby do niej smutna nie doszła wiadomość, Ewaryst też drżał na myśl o tem, co będzie gdy się ona dowie. Czule przywiązany do niej, wiedział, co cierpi, rad był też dla niej osłonić tajemnicą swój stosunek z Zonią, ale ona była despotyczną.
Zdawała się z niego szukać chluby, umyślnie się z nim popisywać i na przekór Chorążycowi, czynić go jak najjawniejszym.
Życie to we dwojgu, w początku wystarczające jej, zaczynało, nawykłej do liczniejszego towarzystwa przykrzyć się coraz bardziej.
— Jedyny sposób obraliśmy — mówiła do Ewarysta — aby się co rychlej nią przesycić.
— Maszże jej już za wiele?
— O! nie! nigdy, nigdy — odpowiedziała Zonia — lecz ty, niewinny baranku, ochłódłszy dostaniesz zgryzot sumienia... Życie potrzeba urozmaicać jak jedzenie.
Powtarzała to ciągle, wreszcie dodała.
— Niepodobna długo wytrwać w takiej samotności, ja potrzebuję ludzi.
— Ale w naszem położeniu — odparł Ewaryst — kogoż mamy zapraszać, kto chce bywać.
— Jak to? w naszem położeniu? — oburzyła się Zonia — nie może być piękniejsze i szlachetniejsze nad nasze, kochamy się nie zważając na świat i ludzi, wbrew wszystkim legalnym przeszkodom, odważnie... nie mamy się czego wstydzić... Niech patrzą! i owszem...
Nadeszła wiosna, Zonia w domu usiedzieć nie chciała, nie mogła, a idąc na przechadzkę ciągnęła z sobą Ewarysta. Trafiało się, że spotkali dawnych znajomych Zoni, która ich witała i zaczepiała i ledwie Chorążyc zdołał ją wstrzymać od dłuższej z nimi rozmowy, od pociągnięcia ich za sobą przez nią.
Chwile wielkich rozczuleń i zapałów przeplatały teraz często spory i wywoływane jakby naumyślnie sprzeczki, których Chorążyc zawsze wychodził pobity.
Nie umiejąc się jej opierać, na pół z rozpaczy, pół z rezygnacji przystawał na co chciała. Jednego bardzo pięknego dnia majowego zażądała Zonia jechać za Dniepr do jakiegoś lasku, który służył za cel dalszym wycieczkom. Obiad został przyśpieszony, konie zamówione i natychmiast po nim, znużona już samotnością z Ewarystem, Zonia kazała jechać, nie bez myśli, że po drodze trafią się może znajomi.
Miała już najmocniejsze postanowienie wciągnięcie kilku przynajmniej do siebie i zmuszenie Chorążyca, aby się nie sromał i nie krył ze szczęściem, z którem ona się trochę popisywać chciała.