Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miłość jej była już w tej drugiej epoce rozwoju, gdy sama sobie nie starczy i potrzebuje pokazać ludziom.
Rachuba Zoni nie zawiodła jej, i w lasku, w którym wysiedli, zastali szumną męską majówkę na trawie z butelkami i koszykami. Chorążyc nie dozwolił się zbliżyć do widocznie już bardzo podweselonych panów, lecz kilku z nich, a między nimi i pan Henryk d‘Estopelles, zobaczywszy tę, którą nazywali Tytanią, chwycili kieliszki i pobiegli naprzeciw wypić jej zdrowie.
Francuza nieraz już spotykała Zonia, zawsze zapatrzonego w nią z wyrazem zachwytu, ścigającego ją oczyma gorącemi. Choć rozmiłowana w Chorążycu, nie mogła być na to obojętną. Francuz niezmierną swą śmiałością wielce jej się podobał. Każde zuchwalstwo było jej sympatyczym.
O ile Chorążyc tym toastem na cześć Zoni był oburzony i zmieszany, o tyle ona, może trochę na przekorę jemu, przyjęta go wesoło, wdzięcznie i gdy drudzy panowie powrócili do swego kółka, wstrzymywał Francuza rozmową bardzo żywą.
Pan Henryk, jakby wiedział w co grać, by łaski pięknej Tytanii pozyskać, uderzył zaraz w teorie społeczne najskrajniejsze, w krytykę stanu obecnego dowcipną, choć z komunałów złożoną.
Zonia pomagała mu do niej serdecznie, gorąco. Po długim osamotnieniu ten powrót do swojego żywiołu nabierał dla niej nowego smaku.
Nie pytając Chorążyca, wobec niego odezwała się do Francuza, podając mu rączkę, która teraz była zawsze starannie bardzo rękawiczką paryską okryta.
— Proszę pana, abyś nas odwiedził. Ewaryście — dodała — połącz swoje prośby z mojemi...
Chorążyc ledwie słów kilka zamruczał, lecz były dostateczne dla pana Henryka, aby się czuł już upoważnionym do oddania wizyty.
W Ewaryście budził ten awanturnik i blagier wstręt niewypowiedziany. Zonia znajdowała go niezmiernie zabawnym, dowcipnym, oczytanym, a co u niej szło przede wszystkim, śmiałych i gorących przekonań.
— Jesteś chyba zazdrosny — wołała śmiejąc się — bo niepodobna Francuzowi odmówić znakomitych darów umysłu. Z nim się czuje jakby od cywilizowanego świata powietrze inne, zdrowe zawiało na zgnilizny nasze.
Pan d‘Estompelles, nie czekając dłużej zaraz nazajutrz przyszedł do Ewarysta i upomniał się, aby go zaprowadził do pani; nie można mu odmówić było. Zonia jakby się odwiedzin tych spodziewała, była bardzo staranie ubraną i przyjęła go z niezwykłą sobie kokieterią.
Chorążyc stał trochę milczący na boku, gdy najgorętsza rozmowa zawiązała się między panem Henrykiem a Zonią. Zdawało się, że