Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na kilka jej zapytań: Co ci jest? Jesteś jakaś nieswoja? — odparła rumieniąc się, pomieszana składając bólem głowy. Chorążyna poprzestała na tym.
Tymczasem dni i noce marzyła co zrobić. Byłaby natychmiast poleciała sama, aby wyrwać Chorążyca, zawstydzić i do opamiętania przywieść siostrę, podróż była niepedobieństwem. Chąc ją przedsiębrać, trzeba się było choć w części wyspowiadać przed Chorążyną, zaniepokoić ją, a ona i tak już miała dosyć w życiu do zniesienia.
Z przeróżnych tych myśli pozostała w końcu jedna, uparta, aby się poradzić poczciwego księdza Zatoki, przyjaciela domu.
Zwierzenie się przed nim, jako przed duchownym, nie pociągało za sobą żadnego niebezpieczeństwa, zresztą był on tak przywiązanym do domu Dorohubów, tak zacnym a prostodusznym człowiekiem, że na złe go użyć nie mógł
Ponieważ przyjeżdżał teraz rzadziej, a czasu miał niewiele, Madzia musiała sobie skomponować jakieś nbożeństwo, aby pojechać do niego
Nie było w tym nic nadzwyczajnego i staruszka podejrzenia mieć żadnego nie mogła.
Do dnia wybrała się Madzia z Zamiłowa, aby trafić na mszę ranną, a po niej z kościołka poszła do plebanii.
Ks. Zatoka siadał właśnie do kawy, gdy Madzia weszła do niego. Domyślił się, że ją coś musiało niezwykłego sprowadzić.
— Mój ojcze, odezwała się całując go w rękę, przebacz mi, że ci zatruje twoją ranną godzinę, przybyłam prosić o radę.
— Siadajże i śmiało — rzekł wesoło ks. Zatoka, wcale się nie spodziewając nic tak bardzo ważnego...
Madzia od łez zaczęła: ksiądz jeszcze i z łez łatwych u kobiet nie wnioskował nic wielkiego.
— Słyszałeś, ojcze, o siostrze mojej? — odezwała się nareszcie ośmielając.
Do ks. Zatoki doszło coś było o płochości panienki, ale nie wiedział szczegółów.
— Zonia — dodała Madzia — wychowała się w domu, gdzie jej religijnego pokarmu brakło, rzucona była przez sieroctwo swe w świat bez opieki, zbłąkała się biedna nie potępiam jej, choć może inni jej nie przebaczają. Będąc w Kijowie, patrzałam sama na jej postępowanie, odbolałam wiele, poradzić nic nie mogłam.
Madzia zarumieniła się, spuszczając oczy, nie śmiała wypowiedzieć wszystkiego.
— Teraz — dodała prędko — mam wiadomość pewną, że Chorążyc, który się nią dawniej zajmował, gdy ona owdowiała.
— Alboż za mąż wyszła? — zapytał ksiądz.
Płacz na to odpowiedział, ks. Zatoka zaczynał się niepokoić żywo...
— Cóż Chorążyc? co? zbałamuciła go? — przerwał gorąco.