Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w którym przebywała, stamtąd odesłała listy, kazała powiedzieć, że chora. Obawiała się zdradzić czymś, bodaj łzami.
Nazajutrz po (jej) powrocie Madzia, siadłszy na wózek prosty, kazała się zawieźć do niej.
Przed nią tajemnicy żadnej nie mogła ani chciała robić Trawcewiczowa, zresztą świerzbiał ją tak język, że utrzymać go nie było sposobu.
— Panienko moja złota! — krzyknęła łamiąc ręce — z czym ja przyjechałam, com przywiozła, to wolałabym tego Kijowa nigdy nie oglądać...
Madzia przelękła się i pierwsze słowo jej było:
— Chorążyc!
— A tak! tak! Chorążyc! — zawołała ekonomowa. — O Chryste Panie!
— Chory?
— A panienko moja! lepsza by choroba była.
I strzeliła jak z procy. — Co tu taić, żyje z twoją siostrą jak mąż z żoną, bez ślubu, bez wstydu.... całe miasto na to patrzy.
Ledwie słów tych dokończyła, gdy trzeba było Madzię ratować, bo padła bez zmysłów.
Co się z biednym, wstydliwym, kochającym dziewczęciem działo, gdy otworzywszy oczy przypomniała tę straszną wieść, co jej serce przebiła — opisać niepodobna. Trawcewiczowa żałowała teraz, że jej powiedziała wszystko, a Madzia nie pojmowała jak się pokaże Chorążynie, nie zdradzając swej boleści i wstydu.
Zatrzymała się do nocy, a wróciwszy musiała udać ból głowy, aby pójść się wypłakać do łóżka. Chorążyna wprawdzie domyślała się, że nie najlepsze pewnie wiadomości o Zoni musiały być przyczyną choroby, lecz wolała o to nie badać.
Nazajutrz Madzia z wypieczonymi rumieńcami chodziła, snuła się raczej z gorączką w głowie i piersi. Myślała co począć, chcąc koniecznie jeśli nie Zonie, którą uważała za zgubioną, to Ewarysta ratować. Miłość jej dla siostry zmieniła się w oburzenie, wstręt, gniew prawie.
Zrzuciła jej ideał czysty z podstawy jego posągowej i potłukła nielitościwa. Tego jej przebaczyć nie mogła. Za dobrodziejstwa, Za dobrodziejstwa, które doświadczała od Chorąstwa, za ich serce, wypłacić się taką niewdzięcznością! Madzia była w rozpaczy. Nawykła do cichej swej roli posłusznego dziecięcia, które nie śmiało stąpić kroku, kierując się wolą własną, obawiała się sama siebie, nie była pewną, czy godziwym będzie to co pomyśli...
Brakło jej odwagi i doświadczenia, choć czuła obowiązek. Zazdrościła zuchwalstwa siostrze, z którego ona tak zły robiła użytek.
Inne uczucia mieszały się z tymi i wprawiały ją w stan niezwyczajny, który oka Chorążyny ujść nie mógł, bo Madzia nie umiała udawać i kłamać.