Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ja wiem, że kto nie chce przyjść jest zawsze chory i bardzo zajęty — rozśmiała się Zonia, rzucając zarękawek na stół i podpierając się na rączkach wedle zwyczaju. — Dlatego ja — dodała — chcąc cię widzieć koniecznie, przyszłam sama.
Westchnęła.
— Widzisz, jak się stałam pokorną i łagodną, zamiast cię łajać, ja się tłumaczę. Co to się stało z tą Zonią!
Chorążyc słowa nie mógł znaleźć na odpowiedź, krew w nim pobudzona płomieniem biegła po żyłach.... Zonia siedziała spokojna jakaś, pół smutna i patrzała mu w oczy upornie, natarczywie.
Jużci też przez litość, nawet według waszych zasad chrześcijańskich należało, abyś przychodził nawracać nieszczęścliwą, zgubioną grzesznicę — poczęła mówić — a grzesznica sama została zmuszoną przyjść kusić anachoretę!
Trzeba to było w żart obrócić i Chorążyc wyparł się ostatniego przydomku.
— Jeśli nie anachoretą, przynajmniej jesteś... no — purytaninem — dodała — choć była chwila, gdy się w Zoni kochałeś...
To mówiąc wstała z krzesła.
Poczęła się przechadzać po pokoju, zajrzała do drugiego, oglądała książki, z ciekawością kobiecą odgadywała życie Ewarysta, po tym, co do niego należało.
Książka jakaś zajęła ją, wzięła z półki nie pytając i włożyła do zarękawka. Obchodziła się z mieniem i osobą Chorążyca jakby do nich miała prawo zupełne.
Przeszedłszy się tak parę razy, wzięła swój zarękawek z książką.
— Idę — nie odprowadzisz mnie?
— Z chęcią — rzekł Ewaryst — ale jeżeli tam zastaniemy zwykłe towarzystwo?
— Nikogo! dałam im wszystkim odprawę — odezwała się Zonia. — Zorian znowu mnie chciał uszczęśliwiać, dwom czy trzem innym musiałam drzwi pokazać... a teraz się nudzę jak grzeczne dziecko. Winieneś mi za to indemnizację!
Mówiąc tak zeszli powoli ze wschodów, w ulicy zerwała się była zawieja, śnieg miótł okrutny, Chorążyc zawołał na sanki. Siedli do nich oboje i zwoszczyk[1] popędził cwałem.
— A! tak lecieć! lecieć, na koniec świata, zamknąwszy oczy!
Przysunęła się do Ewarysta.
— Nie każ jechać do domu! ruszajmy gdzie w świat. Mróz jest dobry, ja powoli usnę, a we śnie, mówią, lekka śmierć przychodni... Tak sobie umrę, przytulona do ciebie...
Zamilkła.
Po krótkiej przejażdżce sanki stanęły u drzwi kamienic.
— A! już — odezwała się wstając... — tak prędko...

Powoli zadumana powlokła się na schody, spierając na ręku Ewarysta, nie mówiąc nic. Weszli tak na górę.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Woźnica, furman.