Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uczyła się i trzpiotała razem — odparł Komnacki. Młodzież do niej lgnie, bo nigdy nic podobnego w płci niewieściej nie oglądała, a ona!
Ruszył ramionami.
— Nie słyszałeś o czym, o kim? — spytał nieśmiało Ewaryst.
— Nic tak dobitnego i pewnego — rzekł Komnacki spokojnie. — Wiem, że raz już przez nią podobno odprawiony bogaty ów młodzik, Zorian, na nowo się do niej uwiązał i przyjmowała go czas jakiś, ale przepędziła w końcu. Mówiono mi o innych, że chwilowo byli w łaskach, wszystkich podobno ten los spotyka, że nielitościwie ich wyszydziwszy precz odgania.
— W tym nie byłoby jeszcze nic tak ostatecznie złego — odparł Ewaryst.
Komnacki się skrzywił i zwrócił rozmowę na co innego, dłużej go dopytywać nie chciał Chorążyc.
Wrócił spokojniejszy do domu, sam się okłamując i dowodząc, że w istocie w stosunku tym nie było dlań tak wielkiego niebezpieczeństwa, jak sądził w początku. Sama płochość Zoni, na którą miał patrzeć, była zbawiennym lekarstwem.
Nazajutrz z ostyglejszą już myślą wszystko rozważywszy, powrócił do pierwszego, dawnego postanowienia, aby Zoni o ile możności unikać i nie spotykać się z nią, chyba bardzo rzadko.
Miał tyle mocy nad sobą, że choć po kilkakroć był już w drodze do Zoni, wrócił do domu, poszedł gdzie indziej, przemógł tę siłę, co go ciągnęła.
Upłynął tydzień, Chorążyc triumfował: a jednakże ciągle o tym tylko myślał i walczył z sobą. Zamykał się w domu, zagrzebywał w robocie.
Jednego wieczora znowu się tak zwyciężywszy, zasiadał do pracy, gdy drzwi się otworzyły, weszła Zonia.
Znać było po niej, że przywiezione jej pieniądze, po kobiecemu użyła, co jakoś do niej nie było podobne. Była strojna, kapelusik, futerko, zarękawek, aż do bucików ciepłych, wszystko miała jak z igły.
Wchodząc zatrzymała się w progu.
— Czy można?
Ewaryst porwał się zmieszany.
— Proszę się nie ruszać, siadam naprzeciw, ogrzeję się i wychodzę, bo wizyta moja, o tej porze, tak przyzwoitego młodzieńca mogłaby nawet skompromitować. Nie byłam w sile oprzeć się tej zachciance. Tydzień nie byłeś u mnie. Góra przyszła do Mahometa.
Wszystko to mówiła głosem jakimś nie swoim, słodszym, bardziej pieszczonym, w którym drgało jakby uczucie.
— Byłem trochę chory i bardzo, bardzo zajęty! — odparł zmieszany Ewaryst — właśnie się wybierałem.