Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu jak przebudzona Zonia zawołała na sługę o samowar i herbatę.
— Będziem sami, w zawieruchę nikt nie przyjdzie — odezwała się.
Chorążyc był ciągle jak pod wrażeniem snu jakiegoś, męczącego razem i miłego... Zonia, choć mało zdawała się zważać na niego, widziała dobrze co się z nim działo. Niekiedy uśmieszek szyderski razem i wesoły przebiegał po jej ustach...
Nim podano herbatę wszczęła rozmowę o Zamiłowie, o siostrze, o przyszłości.
— Zakopiesz się na wsi — rzekła — to nieuchronne. Jest to rodzaj barłogu jak te, w których niedźwiedzie śpią przez zimę, spać będziesz wygodnie całe życie. Ożenisz się naturalnie z cnotliwą i spokojną istotą, która... będzie cię mocno kochała, nie mając kogo innego... Wszystko to bardzo ładne, tylko nie wiem, czy to nazwać życiem czy umieraniem. Tępieje wszystko, zmysły, umysł... człowiek grabieje, zdrętwia się, zastyga, nie cierpi i nie czuje. Myśl śmielszą zażegna ks. proboszcz, namiętność ukołysze żona, sercu wystarczą uściski dzieci. Ale czy to życie?
Chorążyc nie śmiał się jej sprzeciwić, choć go raniła boleśnie tymi szyderstwami.
— Do rozpoczęcia takiego życia mnie jeszcze daleko — rzekł, żenić się wcale nie myślę.
— A! to cię ożenią! — przerwała Zonia.
— Nie mam dotąd ochoty — odezwał się Ewaryst.
Popatrzała nań.
— Taki klejnot jak ty będzie tak poszukiwanym — dodała Zonia — że w końcu ktoś go pochwyci!
Podawano herbatę. Pierwszy raz Zonia sama koło niej gospodarować zaczęła, dawniej robiła to służąca.
— Widzisz — rzekła — nauczyłam się kobiecych obowiązków, bo na cóż my biedne więcej się wam zdałyśmy? Obrąbiamy wam chustki do nosa, gotujemy w kuchni, smażym konfitury i nosy ucieramy dzieciom.
— Kobieta wasza to jeszcze zawsze po staremu sługa... głowy ni myśli podnieść jej nie wolno, ani mieć serca na swój własny użytek, bo ona należy do pana.
— Że wy z takimi manekinami możecie żyć, kochać się, pieścić i wytrwać, to wam honoru nie czyni. Ja, gdybym była mężczyzną, chciałabym mieć kochankę, co by mnie dorosła. — Milczał jeszcze Chorążyc.
— Z niewolnicami wygodniej — dodała Zonia, podając mu herbatę...
— Wiesz — wtrąciła nagle — ja z miłości pojmuję nawet niewolę, ale dobrowolną!
— Przepraszam cię, Zoniu — odezwał się w końcu Ewaryst — lękam się, abyś ty fantazji nie brała za miłość.