Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/596

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeczy nieskończone — jeszcze ostatnie słowo niedośpiewane... Niech się cieszą i radują, my spać nie będziemy. Tego ekonomczuka zrzucimy ze złoconego stołka, albo sami żyć nie będziemy!
— A pocoście mu na nim siąść dali! — zawołała wojewodzina.
Milczenie trwało chwilę.
— Nie moja wina — odezwał się ciągle w gniewie wojewoda — stary hetman niedołęga, sybaryta, dla wygódek białostockich poświęcił wszystko. Mokronowski tchórz, choć junaka udaje. Prymas ciemięga zdał się na mnicha, nie na książęcia kościoła, inni wszyscy dobrzy na języki, ale do roboty niezdatni — cóżem ja mógł jeden, a Radziwiłł drugi?
Wojewodzina poszła zwolna do kanapki, siadła na niéj i głowę na rękach podparła, patrząc na Brühla, zrezygnowana słuchać żalów męża, który się własną mową rozpalał.
W tém wojewoda wstał, mrucząc coś niewyraźnie pod koniec; — począł chodzić po pokoju żywo...
— Dla jejmości — rzekł, stając nagle — ja nie mam tajemnic, możemy więc mówić otwarcie... Waćpana, panie hrabio, tak dobrze odarto i z zaszczytów i z majętności, że nic nie masz do stracenia. Gorzéj już być nie może. Ja — choć mi niby przebaczono, nic się dobrego spodziewać nie mogę po nich. Jeśli komu, należy mi się buława, lecz kat ich bierz, jeśli inaczéj do celu dojść potrafimy.