Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/458

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przychodziło do odgróżek i wyzywań, często do śmiechu i na niczém się kończyły wielkie zamachy, ale dawano sobie appel do jutra...
— Spotkamy się — rozprawimy się...
Tadeusz wziąwszy starego pod rękę, powiódł go, dobrze znając miasto, bokami tak, ażeby nieprzyjemnego zetknięcia uniknąć... Zdala tylko to tu, to owdzie dolatywały ich głosy podochoconych, i z wielu okien padało światło w ulicę, a na szybach migały cienie... Nikt nie spał, oprócz mieszczan może a i z tych wielu, choć się nie mieszali do niczego, gorąco brało stronę jedną lub drugą.
Późna już była godzina, gdy do drzwi dworku drewnianego, w którym na dole stał Godziemba, zapukali...
Lecz kobiety znać oczekując na niego, spać się nie kładły, bo wnet ze światłem przyszła panna Agnieszka Godziembianka ojcu otworzyć... Chciał się pan Tadeusz zaraz cofnąć, supponując, że to do odwiedzin nie pora, bo się już panie i porozbierać musiały — ale dziwak stary zaklął go na wszystko najświętsze, aby choć na stołku przysiadł i lampkę wina z nim wypił; a tak to brał do serca, że nie chcąc go gniewać, rad nie rad, powlókł się pan Tadeusz, po drodze przywitawszy kuzynkę, która się szeroką chustką otulała, bo w istocie strój miała nie od gości... Nie było jéj z tém szpetnie, lecz się wstydziła okrutnie. Ojciec ją do-