Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/440

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cellencyi zaś i pana hrabiego, czuję tak wysoki szacunek, iż z chęcią się poświęcę...
Brühl w takich razach małomówny, chłodno dosyć podał mu rękę i westchnął...
— Radbym jednak, rzekł, aby się obejść bez tego mogło... Któż wie — jutro spokojniejszém być może!
— Tego się nie spodziewamy, przerwał Szymanowski. Litwini nie przesadzili wcale: nietylko u nich, ale po całéj Warszawie o szablach tylko i o zbrojach myślą ludzie... Ci, co przy szpadach chodzą, rapiry gotują. Koszule żelazne dawno już nie wdziewane czyszczą się ze rdzy, pucują ryngrafy... i wszystko wojną oddycha... Takiéj sali sejmowéj jak jutrzejsza, jeszcze generacya nasza nie widziała!
Brühl pobladł.
— Ani nieszczęśliwszego nademnie człowieka — rzekł w duchu...
O ile pan Aloizy zdawał się strapiony przewidywaniem jutra i losów sejmu, o tyle poseł ciechanowski wydawał się z tego szczęśliwym. Uśmiechał się, wąsa kręcił, mówił żywo, śmiał się i był w najlepszym humorze, jakby głowie jego i plecom nic a nic nie zagrażało... Pewien był siebie, choć najniebezpieczniejszą rolę dobrowolnie brał na barki.
Sołłohub z rodzajem politowania, jeśli nie wzgardy, spoglądał nań z ukosa.