Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/436

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdybyż! zawołał Brühl... ależ to straszny program na jutro. Szable! ultima ratio!
— Ja nie wierzę, ażeby do czego więcéj niż do hałasu przyszło — odezwała się Sołłohubowa — ale i ten przeżyć...
Wzdrygnęła się.
— A! to okropne!
Szczególniéj dla tego co się czuje przyczyną wszystkiego i... jest ofiarą... Ani na chwilę nie zabiło mi serce do zwycięztwa... a krwibym był dał utoczyć — za pokój i zgodę — ale jakże do niéj dojść! Ci, co byli moimi przyjaciółmi młodości stają grożąc mi śmiercią... I to wszystko dlatego, aby pan Ogiński nie Radziwiłł został wojewodą wileńskim, aby kilka dygnitarstw poszło w ręce Familii, gdy jabym oddał wszystkie w świecie za cichy i niezamącony żywot w Młocinach, lub wreszcie w jakimkolwiek świata kątku, wśród starych drzew, zielonych łąk... ze sztuką, z książkami... z myślą...
Sołłohubowa odwróciła się ku niemu.
— I nic więcéj? spytała.
— Bo nic mi więcéj pragnąć nie wolno — dodał Brühl... a przynajmniéj przez usta nie godzi się puścić życzenia...
Zamyślili się tęsknie oboje... rozmowa doszła do tego kresu, po za który i ona już przejść nie mogła. Służący wnosili właśnie podwieczorek, i wracająca Francuzka sama, ukazała się w salonie.