Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szał — rzucił się téż sam zawstydzony naprzeciw natrętnych gości... Nie wpuszczono ich do salonu ale naprzeciw słychać było już rozmowę, tonem, który przedłużoną sejmową sessyę przypominał...
Sołłohub obie ręce na ramionach położył przyjacielowi. Brühl — rzekł — nie puszczam cię, zostań... spocznij, pójdę się rozmówić za ciebie... Dobra moja Marya ma słuszność, byłoby okrucieństwem cię zamęczać... Zostań tu...
Spojrzał na żonę, która została téż w salonie... a że ani Francuzka, ani pani cześnikowa nie powracała — byli więc sami.
Brühl obejrzał się za odchodzącym, rękę położył na sercu...
— Pani jesteś aniołem! zawołał, aniołem dobroci.... a ja — czuję się jéj łaską dla mnie upokorzony. Biedny Jaś... poszedł... a co się tam w jego sercu dzieje...
— Jest zazdrosny trochę — chłodno odparła piękna pani — trzeba żeby się tego oduczył...
— A to tak trudno! rzekł Brühl, zbliżając się do Sołłohubowéj i biorąc jéj rękę, którą do ust przyłożył...
Ten cichy pocałunek... przerwał rozmowę, bo poruszył serca. Sołłohubowa oddaliła się wolnym krokiem, Brühl pozostał w miejscu...
— Jeszcze ten dzień jutrzejszy — poczęła stanąwszy nieco daléj piękna Marya — przeżyć go trzeba... potém nareszcie koniec jakiś nastąpić musi.