Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/434

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś mówić o historyi Godziemby, gdy żona jego, jakby jéj coś nagle na myśl przyszło, o czém była zapomniała, wstała i wyszła do drugiego pokoju. Dumont natychmiast, czując się tam potrzebną, pośpieszyła za nią.
Brühl bywał zwykle jakoś w najlepszym humorze, właśnie naówczas, gdy żony przy sobie nie widział. I tym razem lice mu się rozjaśniło — ale nie miał szczęścia, zaledwie pozostał sam na sam z Sołłohubami, gdy mimo późnéj pory zahuczało pod gankiem i głosy się słyszeć dały.
— I to prawdziwa kara boża! wykrzyknął ręce łamiąc — nie dają mi spocząć ani odetchnąć! Nie dosyć, że posłuszny robię co mi każą, i idę na tortury, muszę jeszcze słuchać zawczasu opowiadań próżnych jak mnie dręczyć będą.
Sołłohubowa ze zwykłą swą żywością zbliżyła się do męża; dość było jéj uśmiechu, aby w ogień czy wodę rzucił się na jéj rozkazy...
— Mój drogi, rzekła — a miéjże téż litość nad hrabią — idź, mów, baw tych nietoperzów, co po nocach nie wiedzieć za czém latają, a uwolń mi biednego Brühla...
— Tak, szepnął posłuszny generałowicz — idź — i zostaw was samych!..
Obraziła się piękna pani, rumieniec wytrysnął jéj na twarz...
— Idę z tobą — rzekła, i posunęła się ku drzwiom. Brühl, który więcéj się domyślił niż sły-