Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzucił się na kanapę kończąc i oczy zakrył rękami.
— To nad siły — dodał... tego się wymagać nie godzi...
— Alojzy — odparł ojciec — cofnąć się téż honor nie pozwala zwyciężonym...
— Więc dopuścić rozlew krwi?... zawołał cześnik — dziś tylko przytomność Małachowskiego, który posiedzenie odroczył, zapobiegła rzezi... jutro, jutro nic ich nie potrafi powstrzymać...
Minister milczał...
— Zobaczymy, rzekł — do jutra daleko... Lecz nie byliżeśmy silniejsi?
— Byliśmy liczebnie i ze wszystkich względów słabsi. Radziwiłłowscy się źle obliczyli... Książę Karol jest w rozpaczy... Ale co nam po sile!... Jeszcze jedno posiedzenie takie, ojcze kochany... a choćby mnie niczyja szabla nie tknęła, ja nie czuję się na siłach do wytrzymania obelg motłochu... Tak — jam do tego niestworzony... Do pracy! każ mi podjąć, jaką chcesz, do walki, choćby być miała rozpaczliwą i nierówną... ale nie do sromotnego wrzasku... nie do tego pręgierza, pod który mnie zawlec kazałeś. Zlituj się nademną... Nie nagrodzisz mi niczem tego cierpienia...
Brühl rzucił się go ściskać...
— Uspokójże się, jesteś w gorączce... to nie potrwa... w najgorszym jedno posiedzenie... Uczy-