Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

motności, Brühl blady, lecz już przytomny i ostygły ze świeżych wzruszeń, nie patrząc nawet na służbę cisnącą się ku niemu, przeszedł wprost do swego gabinetu...
Tu niespodziany widok go czekał... Ten syn, którego uczynił ofiarą i naraził na kilkogodzinne męczeństwo, tylko co wróciwszy z izby, leżał na pół żywy na kanapie, blady, rozpięty, ze wzrokiem obłąkanym, zatopiony tak w sobie, iż ojca wchodzącego nie usłyszał, zbliżającego się nie postrzegł. Minister musiał z lekka dotknąć jego ręki, aby go z tego osłupienia przebudzić...
Cześnik podniósł się powoli, dłońmi obiema przecierając oczy, trąc czoło, aby oprzytomnieć — ojciec stał przed nim niemal jak winowajca...
— Co ci jest, mój Alojzy? zapytał...
— Zaledwie wiem, że żyję, odparł stłumionym głosem zapytany... Przebyłem kilka godzin okropnych. Krzyki téj tłuszczy brzmią mi jeszcze w uszach — widzę podniesione oręże... migają mi się te twarze zbójeckie... Chciano mnie rozsiekać...
Wzdrygnął się cześnik...
— Maszże tak mało męztwa? cicho wrzucił minister...
— A! gdyby tam tylko o rycerską chodziło waleczność — zawołał Aloizy... gdyby można z orężem w dłoni walczyć — ale stać jak pod pręgierzem, słuchać obelg i nie módz ich pomścić — ojcze mój! to okropne...