Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/416

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

unosząc się coraz bardziéj, mówiła daléj ze wzrastającą gwałtownością:
— Wasza Ekscellencya, panie ministrze, jesteś przyczyną nietylko tego wypadku, który może zakrwawić salę sejmową i kraj nasz rzucić w wojnę domową, ale wszystkich nieszczęść naszych...
My się nie damy zgnieść — za nami jest większość téj Rzeczypospolitéj, my nie zniesiemy upokorzenia. W ostatniém rozdawnictwie łask królewskich, pominięto nas umyślnie... chciano nas tém shańbić, zepchnąć ze stanowiska... Ktoż to uczynił? Król...? Ale N. Pan czyni tylko to, co mu Jego Ekscelencya — pozwoli... to wszystkim wiadomo... Wzięliście w kuratelę nieszczęśliwego monarchę... pięknieście wykierowali Saksonię... lecz nasz kraj nie da się w ten sposób prowadzić...
Mówiła, głos jéj drżał, nareszcie zabrakło go z gniewu... ale słowa jéj po kobiecemu zbyt ostre i jawnemi zarzuty bluzgające w oczy, złamały jakby zaporę, która Brühla od gwałtowniejszéj zasłaniała napaści... Zaledwie hetmanowa dokończyła, padając na krzesło wysilona, razem prawie kanclerz i wojewoda podnieśli głosy.
— Tak jest, zawołał ostatni — Rzeczpospolita nasza Saksonią nie jest... macie do czynienia z nie raubritterami niemieckiemi, ale z rycerską szlachtą polską, któréj honor jéj jest drogi, a w nas, nie zapominajcie o tém, płynie krew, która nas do