Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Rzeczypospolitéj, chcecie naszego upadku... żądacie zguby...
W czasie tego sporu, którego siedzący u stołu goście słuchali z podziwieniem w milczeniu, hetman nie miał czasu spojrzeć na żonę, któréj twarzyczka mieniła się od gniewu, fałdowała od niecierpliwości, czerwieniła rozdrażnieniem... Każde słowo wujów podnosiło coraz wyżéj to niebezpieczne i grożące wybuchem usposobienie. Mąż byłby je może potrafił wstrzymać jeszcze gdyby w czas przygotowujące się zobaczył.
— Mości panowie — zawołał Brühl — zwracając się do dwóch braci — nie wiem kto tu się z nas niewdzięcznym zdrajcą nazwać może... ale to wiem, że J. Kr. Mość, którego ja woli jestem tłómaczem, ma prawo uskarżać się na obsypanych łaskami, co mu za nie domaganiem się coraz większych i oporem coraz upartszym płacili...
Hetmanowa podniosła głowę ku ministrowi...
— Tam się może już krew nasza leje! krzyknęła, po kobiecemu wtrącając się do rozmowy — a nie na kogo innego pewno ona spadnie, tylko na was, panie ministrze...
Brühl usłyszawszy głos ten, umilkł zmieszany — wojna z kobietą była niepodobieństwem — zaciął usta obracając wzrok do góry. Hetmanowa tymczasem nie zważając na męża dającego jéj znaki, na podziwienie wszystkich, na prawa gościnności,