Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zarzucacie mi dziś to szlachectwo wasze polskie — mówił daléj Brühl w gniewie coraz rosnącym, — któreście sami dali mi, na któreście pracowali...
— My? odparł książę kanclerz. My? Sąd to zbyt pochlebny o naszych słabych siłach... Tak znowu wiele nie mogliśmy uczynić... Zaprawdę ani my, ani familia nasza, ani trybunały, ani w świecie nikt polskiego szlachectwa nadać nie może... a wy go nie macie, dopóki na sejmie nie uzna go Rzeczpospolita...
— Panowie! trochę spokoju, przerwał hetman z powagą — przy rozbiorze tych kwestyj należy zachować krew zimną... Wasza Ekscellencya zechcesz... (spojrzał na Brühla, który trząsł się cały)... książę kanclerz raczy...
Kanclerz siedział nieporuszając się spokojny.
— Proście o zimną krew Jego Ekscellencyi, odezwał się — ja, jak widzicie, jestem całkowicie zrezygnowany i spokojny... My nie jesteśmy sprawcami téj sejmowéj burdy, ani tego przy dobrym obiedzie niestrawnego epizodu... my — my jak mówiłem, bronimy się tylko... Wina tego, kto napada...
— Któż napada? — łamiąc ręce zawołał Brühl — my?..
— Nieinaczéj! potwierdził mieszając się do rozmowy wojewoda ruski, który dotąd milczał. Brat mój ma słuszność zupełną — myśmy pokrzywdzeni i napastowani... Czyhacie na całe nasze znaczenie