Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powtórzy co mówił przeciw cześnikowi — a kto pierwszy i odezwie się — winnym się okaże...
Śmiechem wniosek niektórzy okryli. Wśród zamieszania i wrzawy téj marszałek Mniszech przelękniony postawą Brühla, cierpieniem jego widoczném, począł obiegać posłów zaklinając ich, prosząc o spokojność, o poszanowanie dla szwagra... Ktoś z Familii zobaczył go zwijającego się po izbie, zaczęto zaraz krzyczeć.
— Precz z Mniszchem! co tu robi marszałek? tu nie miejsce do intryg i konszachtów!
Szable drżały jeszcze w rękach niektórych, a co moment powtarzały się głosy: Rozsiekać!! Wypędzić — Won! za drzwi! Precz z szołdrą!
Kilku posłów, mniéj gorąco biorących rzeczy, pozwalało sobie szyderstwa...
— Hedź go ha! a hedź go ha! wołano jak na polowaniu z chartami...
Głosy to były litewskie, które Familię na psy wykierować chciały...
Starego Małachowskiego twarz, na przemiany blada i krwią oblana, wyrażała boleść straszliwą, łzy ciekły mu z powiek, z drżącéj ręki laska się wyślizgiwała...
— Marszałku, szepnął zbliżając się doń Mniszech — jeżeli nie chcesz, aby się krew polała — solwuj sessyę, to jedyne zbawienie...
Małachowski nie miał siły ani opanować rozwścieczonych, ani im ust zawiązać — płakał stary