Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tych słów domawiał, gdy w obozie Familii najprzód szabli dobyto i kilka kling błysło nad głowami a za niemi i reszta się ukazała... Na dany znak, Radziwiłłowscy téż jakby tylko nań czekali, wszyscy w jednéj chwili obnażyli szerpentyny...
Na galeryi rozległ się krzyk niewieści...
Na widok żelaza w rękach — wśród sejmu — wypadku dotąd niepraktykowanego, strwożyli się nawet ci sami, co pierwsi oręż obnażyli — nastąpiła krótka chwila milczenia. Wszyscy się uczuli przejęci grozą.
W tym stanowczym momencie rozdziału, okazało się dopiero jawnie, iż Familia śmielsza i baczniejsza, ściągnęła daleko znaczniejszą liczbę szermierzy swych i nimi izbę zalała. Radziwiłł nie, spodziewając się tego, posłuszny woli króla, nie śmiał wprowadzić z sobą nad sześćdziesiąt arbitrów. Tych, choć każdy z nich stał za kilku, nie starczyło do walki... Familia zrozumiała dobrze swą siłę, zawahała się jednak z daniem znaku do boju i rozlewu krwi bratniéj. Na widok szabel dobytych, znaczna liczba bojaźliwszych arbitrów pierzchnęła z sali, po mieście roznosząc wieść, iż na zamku już przyszło do krwi rozlewu. W ulicach poczęły się gromadzić tłumy — nowi arbitrowie naciskali się do sali... Dwa przeciwne obozy stały w pogotowiu, nieruchome przeciw sobie. Stolnik litewski był prawie jak Brühl blady; w wyrazie jego twarzy, mimo pozornego roznamiętnienia, po-