Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tém książę Stanisław Radziwiłł podkomorzy litewski, rachując na tabulny swój głos silniejszy od stolnika pieszczonego głosu, począł wrzeszczeć straszliwie aby go zagłuszyć... Wśród piekielnéj wrzawy, która zdawała się wróżyć coś gorszego nad tumult, z wolna ściśnięte dotąd tłumy poczęły się rozstępować, jakby chciały sobie stawić czoło. Małachowski przejęty zgrozą, zakrył oczy. Szable już brzękały, wszystkie dłonie drgały na rękojeściach — jeszcze chwila, a żelaza z pochew miały błysnąć... rzeź w izbie zdawała się nieuniknioną. Na galeryi kobiety obu stronnictw, powstawały jedne przerażone ręce łamiąc, drugie zdając się zagrzewać i pobudzać do walki...
Brühl stojący ciągle nieruchomie pomiędzy Radziwiłłami — za którymi krył się drżący od gniewu Godziemba nie spuszczający go z oka — widząc te przygotowania z oburzeniem i zgrozą, z dumą jakąś razem — odwrócił się nagle, jakby chciał ustąpić z placu i nie dawać powodu do krwi rozlewu — który się zdawał nieuchronnym... Wtém książę Stanisław Lubomirski podstoli i Opacki pochwycili go już usuwającego się za ręce...
— Panie cześniku — na miłość bożą, zawołał podstoli — dasz im w ręce wygraną — to się nie godzi! Oni się na nas porwać nie śmieją — my cię nie puścimy! Miejsce twe tutaj! Myśmy przyszli dla ciebie, trzeba z nami wytrwać do końca.