Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nas nie łaskoczą, bo my Litwini jesteśmy strasznie łaskotliwi... To darmo, natury nie przerobić...
Brühl stał jak na mękach, blady i drżący... wtém, gdy oczy jego podniosły się ku galeryi i spotkały z pokrzepiającym wzrokiem i uśmiechem Maryi Sołłohubowéj, książę Adam nagle zbliżył się do niego, i nie zatrzymując prawie, w przechodzie szepnął mu szybko do ucha:
— Hałasu będzie wiele z twojego powodu, Brühl — ale proszę o swą osobę być spokojnym... Włos ci nie spadnie z głowy — idzie tu nie o was, ale o waszego ojca...
— A sprawa ojca jest moja zarazem — odparł żywo cześnik, — ale odpowiedź nie doszła już uszu ks. Adama, który w tłumie zniknął, gdy Godziemba zbliżył się na obronę...
Marszałek staréj laski, sędziwy starzec Małachowski, ukazał się właśnie zagajając cichym głosem posiedzenie... lecz gwar był się wzmógł znowu i niełatwo przyszło, wśród sykań ze wszech stron, uprosić milczenie. Cicho, drżąco... z niepokojem... począł Małachowski mówić, nie słuchany wśród gwaru — przerywał sam, przerywano mu co chwila... sykania nie ustawały... laska biła napróżno o podłogę...
Nareszcie z wolna uciszać się poczęło w izbie, błagający głos starca, zdawał się wzruszeniem, jakiém był przejęty, chcieć skruszyć najtwardsze serca...