Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pomiędzy swoich wysunąwszy, począł bokiem przeciskać do Brühla. Jeden Godziemba to przewidział, drgnął i zdawał przygotowywać, jakby do odsieczy...
— Mości książę — szeptał po cichu Brühl do wojewody wileńskiego — jestem tu, jak wiecie, przeciw méj woli i przekonaniu... z rozkazu! Boli mnie, że muszę z sobą wnieść niepokój i być przyczyną waśni. A! gdyby mi wolno było ustąpić!! Jeżeli przeciwnicy rzucą się na nas w istocie — ją się bronić nie myślę — ujdę z placu...
Książę spojrzał i pomilczał...
— A toby dopiero pięknie było, panie hrabio, panie kochanku, mruknął... My was ztąd nie puścimy; kiedyś grzyb, leź w kosz... Ale my WMość obronimy... bądźcie spokojni; to tylko bieda, że król JMość nie pozwala się pobawić; a moi, jak pot poczują, panie kochanku, nie łatwo ich zmitygować i Radziwiłłowi, nasiekają kapusty wiecéj niż potrzeba...
Machnął ręką... Wtém Szymanowski z tyłu przystąpiwszy — odezwał się do księcia;
— Wasza książęca Mość już wiesz zapewne, że król JMość, nawet w najkrytyczniejszym razie do ostatecznych środków uciekać się... nie życzy...
— A tak! tak! panie kochanku — grubym głosem, nie patrząc nawet na Szymanowskiego, odparł Radziwiłł — jużem ja to słyszał... Niechże