Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtém szmer się dał słyszeć u drzwi, familijne zastępy przebiegło jakieś niecierpliwe drżenie, i jakby żałobny orszak wtargnęła Litwa Radziwiłłowska z księciem Stanisławem na czele, cała czarno ubrana, w kirze, zamaszysto, z brzękiem szabel i twarzami, na których już widoczne były skutki pokrzepiającego śniadania. W pośrodku tego zastępu szedł młody Brühl, blady jak mur, widocznie zmęczony i zafrasowany więcéj niż przelękły. Znać w nim było posłuszną ofiarę, wleczoną mimowoli na stracenie. Stronnicy Familii usiłowali wchodzącym zaprzeć drogę i utrudnić pochód do sali — lecz ich tak gwałtownie zrazu odparto, że cały tłok, który ją napełniał, zachwiał się, zakołysał, musiał ścisnąć, czyniąc po niewoli miejsce nowym przybyszom, w liczbie dosyć znacznéj. Wprawniejsze oko mogło już naówczas poznać, że Litwini liczebnie słabsi będą.
Obóz Familii począł się wejrzeniami obliczać szmer uciszył się na chwilę — dygnitarze przybywać zaczynali. Oczekiwanie niecierpliwe... wyraziło się nagłém milczeniem... Wszyscy już stali na miejscach swoich, gdy książę Adam oczyma prawie litościwemi rzucił na Brühla... Obok niego stali Radziwiłłowie a przodem w boki pysznie się wziąwszy, książę Karol dumnie oczyma wodził po sali. Zdały się one mówić: Gdyby mi pozwolono — panie kochanku... zmykalibyście wy ztąd gdzie pieprz nie rośnie... Nie postrzegł nikt, jak książę Adam, ostrożnie się