Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/392

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Trzydzieści lat nierządu! mówił — tylko Opatrzność Boża mogła nas przez ten czasu przeciąg od zagłady uchować. Jeżeli i to zgromadzenie, jak poprzednie, nie dojdzie, nie zaradzi krajowi, zguba nas czeka“..
Szmer poczynał głuszyć go znowu.
— „Ufajmy Bogu — dodał starzec — że w serca posłów wleje uczucia, które złemu zapobiegą i uratować nas potrafią“...
Miano już przystąpić do wyboru marszałka sejmu, gdy w obozie Familii ruch się począł, jakby się burza zerwać miała... Około stolnika kupili się ludzie i szeptali... Niektórzy zawczasu na ławki się wdrapywali — aby lepiéj widzieć i słyszeć to co nastąpić miało...
Czarny orszak Brühla sykał jak wąż wielogłowy... Z obu stron głuche jakby warczenie coraz być głośniejszym zaczynało. Rozstąpili się osłaniający sobą pana stolnika, czyniąc mu pierwsze miejsce... Poniatowski postąpił krok naprzód, pobladł i zdawał się wahać chwilę... Można było sądzić, że mu w stanowczym momencie zabraknie odwagi, i już drudzy, z obawy, aby nie spełzły plany na niczém rwali się go zastąpić o głos się dopraszając — gdy stolnik spojrzawszy do góry na Sołłohubową, któréj oczy znalazł wlepione w Brühla, jakby podżegnięty wykrzyknął głosem widocznie wysilonym i podniesionym sztucznie: — Proszę o głos!
Z tyłu go nieco naprzód popchnięto...