Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sztrując szerogi, zaczepiali, rozmawiali, lustrowali przytomnych, dodawali animuszu, a wszystko zwiastowało, że się tu czynność jakaś niemałéj wagi przygotowywała. Wśród tych preliminaryów szlachta zajadała roznoszone pierożki, przekupki towar obwoływały, oprócz Poteruchy, która się wcale nie odzywała, na galeryi stukano wywracając ławy, u dołu tłum popychany jak fala się kołysał, ściskał, rozpływał, wzbierał i rozchodził, gdy nowi przybysze ode drzwi przybywali łokciami sobie torując drogę.
Twarze, strojne, postacie najdziwniejszą mozaikę składały. Obok staroświeckich sukni z kufrów odwiecznych dobytych, świeciły nowe jak z igły, widocznie gwoli sejmowi posprawiane, o które właściciele w słusznéj byli obawie od ciastek, piwa i owoców sprzysiężonych na ich zgubę. Trafiało się bowiem często, iż palce od kiełbaski zatłuszczone wolał ktoś w ścisku o cudzą niż o swoją obetrzeć połę. Przy kontuszach, które zdawały się z grobów zapożyczone, zblakłych i poprzecieranych, widać było suknie francuzkie wytworne i peruczki świeżo upudrowane, od których piżmo zalatywało. Brząkały szable i cicho szeleściały rożenki zwane szpadkami, często w pochwie misternéj nic nad kawał kija nie zawierające. Trójgraniaste kapelusze niesione górą w rękach po nad wygolonemi łysinami, ulatywały jak fantastyczne ptaki...