Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W jednéj gruppie czynny był bardzo ów Żudra o trzech podbródkach i słychać było powtarzającą się z ust jego jednostajnie, niezbyt zniżonym głosem komendę.
— Książę kanclerz prosi wszystkich na obiad po sessyi... Będzie barszcz, bigos, pieczeń, ogórki kwaśne, piwo doskonałe i na każdą głowę butelkę wina...
— E! e! odezwał się zdala malkontent jakiś — takiego kwaśnego jak ostatnim razem...
— Co mówisz asińdziéj? kwaśnego? Cóż to? Kobieta jesteś czy dzieciak, żeby ci wino słodzić trzeba? Patrzajcie go! Także mi gagacik! Cukru mu się jak kanarkowi zachciało... a w domu daj Boże, by i piwo skwaśniałe było!!
Świadkowie i słuchacze śmiać się zaczęli, lecz ów malkontent nasrożył się mocno, i co z razu bąknął jakby sam do siebie, teraz wystąpił otwarcie.
— I cukier tam nie pomoże, gdzie ocet dają! krzyknął rękę podnosząc. — Piękny traktament! Senatorowie spijają tokaje, a szaremu końcowi lury leją w kryształowe kieliszki... Tam sarnie pieczenie wonieją, a u nas baranina z czosnkiem śmierdzi... E! mości Mostowniczy! znamy gościnność księcia kanclerza... z kredką, główką... E! E!
Tym razem świadkowie byli po stronie szlachcica. Żudra, że się to działo przy świadkach tak wielu i bardzo głośno, bo wszyscy uszy nastawiw-