Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych, pan podkomorzy zdjął pas, kontusz, żupan, buty, głowę pokrył chustą na noc, a jeszcze nie mógł się zdecydować, do kogo pójść, a kogo przeprosić...
— Człowiekowi spokojnemu — mówił do siebie — chyba w domu siedzieć i głowy z niego nie wychylać?.. Kanclerza obrazić niebezpiecznie, hetmanem lekceważyć nie godzi się, ministrowi chybić zemsta pewna...
Stuknął w palce.
Wypadł wreszcie nie tak z palców, jak raczéj z subtelnego rozumowania pan hetman Branicki...
— Jeśli tedy jest dom do pacyfikacyi, to Gryfa... Ma za sobą Poniatowską... więc z familią w blizkiéj koligacyi... trzyma z królem, więc i z Brühlami... Pójdę do hetmana... Nie może być, aby ten wojnę podsycał...
Tak się nieco uspokoił pan podkomorzy, środek pewny znalazłszy. Z panem hetmanem dawno był znajomym i w łaskach u niego, spodziewał się zręczności przemówienia doń, aby powagi swéj zażył i pokój między panami chrześciańskimi zaszczepił.
Pocieszając się tém, i dla rozrywki, konnotatki kalendarzowe jeszcze do ręki wziąwszy, aby praeter propter wiedzieć, co się na niebie święcić może z przyszłą kwadrą, podkomorzy głęboko westchnął, do pacierza ukląkł przy łóżku i począł się mo-