Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To zapłata za krzesło... — rzekł skarbnik — i tyle królewskiéj pociechy, że niewinne maruchy strzelać będzie... tam, gdzie ich od dawna nie bywało... Bodaj znowu mu takie łowy sprawiają jak ongi, że łosie, sarny i dziki z drzew padać będą musiały, aby je w lot bić było można!
Ruszył ramionami.
Wśród ciemnéj nocy, ten sznur wozów, z pośrodka których czasem ryknęło zwierzę dzikim głosem, przedstawiał widok osobliwy. Ludzie téż stawali osłupiali przysłuchując się, a konie powozowe wystraszone rwały się i rzucały, szczęściem nie mogąc unieść, bo w ulicach błoto ledwie się poruszać dozwalało.
Gdy podkomorzy Laskowski dostał się nareszcie na Podwale, gdzie miał najęte mieszkanie, a wierny sługa ze snu zbudzony, drzwi mu do niepomiernie opalonéj izby otworzył, znalazł na stole aż trzy karty zapraszające. Jedna była od księcia kanclerza, druga od pana hetmana, trzecia od Jego ekscellencyi pana ministra, który na zamku miał przyjmować.
Podkomorzy stanął w niepewności wielkiéj zamyślony nad niemi, któréj miał dać pierwszeństwo, i gdzieby jego pojednawcze intencye najlepiéj ocenione być mogły?.. Wybór był drażliwy i niebezpieczny, bo miał o usposobieniach świadczyć. Znaczył on przechylenie się na jednę lub drugą stronę. Chcąc się trzymać neutralnie, a godzić zwaśnio-