Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/312

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A no... nic! nic! byłem na nieszporach. Dalipan modlić się trzeba o Ducha świętego, bo człek nie wie, co z sobą począć... taki chaos!.. Co to będzie? co to będzie?..
Siadł wprost naprzeciw gotowéj lampeczki, wziął ją w rękę, pod światło, spojrzał na wino — i nadpił zadumany.
Laskowski się przysunął.
— No, co wy na to mówicie? co?..
— Gdybymże wiedział co powiedzieć! — westchnął skarbnik. — Moje konwikcye wiecie — tu się obrócił do podkomorzego — niemców nie lubię... chociaż Brühlowie względem mnie i Potoccy bardzo się generose znalaźli... ani słowa... Któż tu dojdzie sprawy? Obie strony mówią: chcemy ładu... chcemy spokoju... a obie ład psują i pokój mącą...
— A mnie się zdaje — zawołał Laskowski — że nim do sejmu przyjdzie, oni zawrą pacta conventa. O co idzie? pewno nie o rzeczpospolitą... ale o urzędy i starostwa... podzielą się niemi i kwita.
— Licha tam — odparł skarbnik — co było urzędów wakujących, król rozdał Potockim, Brühlom i Radziwiłłom. Familia się wścieka i gotuje awanturę...
— A co ona zrobi — wtrącił Ocieski — z czém? jak?.. Hetmana Gryfa z sobą mają i księcia wojewodę wileńskiego; ten, mospanie, niedźwiedziami jeździ, a ludzkie życie ma za nic... Widzieliście co za ciżba około pałacu Radziwiłłowskiego?...